Berlin z nastolatkami? Jasne, o ile lubią długie spacery, nieszablonowe miejsca, wielokulturowość, a także są otwarte na nowe doświadczenia.
To był taki tydzień, gdy nasza rodzina się rozjechała – Ola do Manchesteru, Gaja do dziadków, a Iwo i tato, wspomagani przez rodzinę – Sławka i Bruna – do Berlina, by odwiedzić tam Szymona – starszego syna i brata.
Co udało nam się w ciągu 5 dni zobaczyć?
Sam spacer w centrum Berlina to jak lekcja historii z całkiem nieodległych czasów. Brama Brandenburska, Alexanderplatz, pomnik poświęcony zamordowanym w Europie Żydom czy Checkpoint Charlie przypominają o historii sprzed zaledwie kilkudziesięciu lat, która dziś znowu staje się aktualna.
Na naszych chłopakach największe wrażenie zrobił właśnie wspomniany pomnik, potężny obszar w centrum miasta, wyłożony betonowymi prostopadłościanami, przypominającymi anonimowe groby. Checkpoint Charlie – w okresie zimnej wojny jedno z najbardziej znanych przejść granicznych między NRD a Berlinem Zachodnim – też im się podobał, choć mieliśmy wrażenie, że historia tego miejsca jest dla nich trochę abstrakcyjna. Bardziej przemawiało do nich pobliskie Muzeum Muru Berlińskiego oraz symboliczny punkt kontroli granicznej Checkpoint Charlie – atrakcja turystyczna, w której można nawet nabyć odcisk pieczątki kontroli granicznej z wybranej przez siebie strefy okupacyjnej.
Zainteresowali się też East Side Gallery – ciągnącą się kilkaset metrów niesamowitą galerią graffiti na fragmentach muru berlińskiego.
Ale w Berlinie też inne, bardziej obliczone pod naszych nastolatków atrakcje.
Warto wybrać się do Computerspielemuseum/ Computer Games Museum, prezentującym kilkudziesięcioletnią historię rozwoju komputerów, z mnóstwem starych urządzeń, na których można pograć w popularne, ale dziś nieco archaiczne gry z lat 80 i 90, jak Tetris, Arkanoid, PacMan czy Mortal Combat. Okazało się, że to fajna zabawa dla dzieci, ale i sentymentalna podróż w przeszłość dla rodziców, szczególnie, że prócz komputerów w muzeum są też pokoje umeblowane w stylu epoki, automaty rodem z salonów gier czy popularne w tym czasie wyścigówki. Cena biletów – 6 euro dzieci i młodzież, 9 euro – dorośli.
Dla odmiany Futurium to muzeum przyszłości, otwarte w 2019 roku. Jest bardzo interaktywne i nowoczesne. Na wejściu odwiedzających wita robot, który podpowiada, jak przy pomocy specjalnej bransoletki można zapisać interesujące nas tematy. Odwiedzający mają możliwość uczestnictwa w kształtowaniu wspólnej przyszłości. Można brać udział w rozwoju miast, zajmować się tematem śmieci (przeczytaliśmy na przykład, że przeciętny Niemiec posiada około 10000 rzeczy, z których nie używa nawet połowy!), pomedytować o czasie czy poeksperymentować w laboratorium czy kąciku z drukarkami 3D. W Futurium znajdują się także ogromne huśtawki powieszone na suficie oraz miejsca do leżenia. I, co ważne, muzeum jest bezpłatne.
Nie byliśmy w klasycznych miejscach do zwiedzania w plenerze – Berlin Zoo i Parku TierGarten – na zoo było za gorąco, a w dniu, w którym byliśmy przy TierGarten, trwały przygotowania do jakiejś dużej imprezy, park był ogrodzony i w większości niedostępny.
Mijaliśmy sporo fajnych placów zabaw, ale… byliśmy z nastolatkami (11 i 12 lat), którzy utrzymują, że takie atrakcje już nie dla nich. Spodobał mi się za to Teufelsberg – w wolnym tłumaczeniu Diabelska Góra – wzgórze, na którym w czasie zimnej wojny wybudowano stację szpiegowską z prawdziwego zdarzenia, wykorzystywaną przez Amerykanów i Brytyjczyków. To właśnie stąd specjaliści z NSA (National Security Agency) podsłuchiwali państwa bloku wschodniego, analizując transmisje radiowe. W pięciu kopułach o średnicy do 10 metrów znajdowały się anteny radarów. Po trzydziestu latach, w 1992 roku, Amerykanie, wywieźli urządzenia radarowe i wynieśli się z Diabelskiej Góry. Po zakończeniu szpiegowskiego epizodu pozostały pokryte białym brezentem kule, które po dziś dzień są charakterystycznym i nieodzownym elementem Grunewaldu. Diabelska Góra to nie tylko pozostałości po wielkim centrum podsłuchowym, ale i street-artowa galeria, pełna odjechanych graffiti. Na szczycie poczuć się jak na dachu świata, spoglądając na panoramę tętniącego życiem Berlina. Bilety kosztują 8 i 6 euro, ale spędza się tam co najmniej 2 godziny.
Osobna kwestia to jedzenie. Z tym różnie na wyjazdach bywa. Jak wiecie, nie jemy mięsa, więc np. w wakacje na Węgrzech nie mieliśmy łatwo. Nie jesteśmy fanami turystyki kulinarnej, ale to trzeba napisać – Berlin pod względem jedzenia dla nas – wymiata! Polecamy szczególnie dwa miejsca – z wietnamskim jedzeniem +84 i z tajskim – Li.Ke. Oba przyjemne, niedrogie, z ogródkami na zewnątrz i kosmicznie dobrym jedzeniem. Fajnym miejscem do posiedzenia jest też lokal Klunkerkranich, na dachu pięciopoziomowego parkingu, z pięknym widokiem na miasto. Zresztą to podobno moda – w Berlinie działa kilkadziesiąt lokali na dachach rozmaitych budynków. Warto odwiedzić J’espresso na Wiesbadener Str. 33, sympatyczną kawiarenkę, prowadzoną przez mamę i córkę z Polski.
Generalnie – Berlin to świetne miejsce, nie tylko na weekend. Można spokojnie spędzić tam dwutygodniowy urlop, codziennie robić coś innego i nigdy się nie nudzić.